Dobrą chwilę zajęło mi
uświadomienie sobie, że żyję. Z ulgą wypuściłam powietrze,
kiedy po mocnym uszczypnięciu się w rękę poczułam ból.
To był tylko sen.
Oczywiście, że to był sen –
zrugałam się w myślach. - Od kiedy to możliwe jest bycie w
dwóch miejscach jednocześnie?
Oparłam się o siedzenie i zamknęłam
oczy. Pod powiekami ciągle widziałam wielką, jasną kulę ognia, w
której zniknął samolot. To było jak gigantyczne przejście do
innego wymiary. Samolot zanurzył się w nim i zniknął, razem ze
wszystkimi pasażerami.
Razem ze mną.
Nagle przypomniał mi się film
„Oszukać przeznaczenie”. Ścisnęło mnie w gardle, a dłonie
zaczęły się trząść.
Nie, pokręciłam głową, takie rzeczy
się nie zdarzają. Ludzie nie widzą przyszłości, nie istnieją
przepowiednie, wróżki i wieszczki. To postacie z bajek dla dzieci.
Dorośli nie mogą w to wierzyć.
- Wszystko w porządku? - spytała
pochylająca się nade mną stewardessa. - Może podać coś do
picia?
Pokiwałam głową, próbując się
uśmiechnąć. Nie ufałam własnemu głosowi.
Mogłam sobie być osobą racjonalną i
dojrzałą, ale dopiero co przyśnił mi się koszmar, w którym
umarłam, i ciągle jeszcze byłam pod jego wpływem. Strach ogarniał
mnie coraz bardziej. Zastygłam w bezruchu i zacisnęłam usta,
starając się nie oddychać. Opanowała mnie irracjonalna obawa, że
jeśli się poruszę, samochód spadnie albo stanie w płomieniach.
Ludzie dookoła mnie rozmawiali
przyciszonymi głosami, jakieś dziecko narzekało, że chce mu się
jeść, ktoś szedł przejściem do toalety. Poczułam wściekłość.
Czy ci głupcy nie wiedzą, że takim
zachowaniem mogą doprowadzić do katastrofy? Potrzebowałam ciszy i
spokoju, żeby uspokoić rozszalałe serce. Ale ono za nic nie
chciało zwolnić!
Tłukło tak głośno i mocno, że cały
samolot musiał od niego drżeć.
- Proszę, napij się – miła
stewardessa podała mi szklankę soku. Ostrożnie chwyciłam ją i
przycisnęłam do ust. - Pierwszy raz lecisz samolotem?
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Leciałam
już wiele razy, nie mam lęku wysokości. Po prostu...
Po prostu jeszcze nigdy nie widziałam
swojej śmierci!
Ale tego oczywiście nie mogłam
powiedzieć. Musiałam odczekać jeszcze kilka minut, lada chwila
powinnam wrócić do równowagi.
- Może przyniosę ci jakiegoś drinka?
Niektórym to pomaga.
Jak niby alkohol może pomóc w
utrzymaniu samolotu w powietrzu? Ognia też nie ugasi.
- Marta, co się dzieje? - z siedzenia
za mną wychyliła się pani Sielicka. - Jesteś strasznie blada.
Wszystko dobrze?
Dopiłam sok i oddałam stewardessie
pustą szklankę. Pewnie, że nie było dobrze. Znajdowaliśmy się w
blaszanym pudle, na niebotycznej wysokości, zdani na łaskę i
niełaskę losu. A ci przeklęci pasażerowie nie chcieli przestać
się ruszać!
- Wszystko w porządku, naprawdę –
uspokoiłam swoją pracodawczynię. - Dziękuję za drinka, ale nie
skorzystam. Pójdę do toalety.
Starałam się stawiać kroki jak
najdelikatniej i iść samym środkiem, żeby nie zachwiać
równowagi. Ledwo widziałam, przed oczami wciąż miałam kulę
ognia.
Zamknęłam się w kabinie i wpatrzyłam
w lustro. Wyglądałam normalnie. Może trochę blado, ale
przynajmniej mojej twarzy nie pokrywały potworne oparzenia.
To było tylko sen. Głupi, nic
nieznaczący sen.
***
Na lotnisku stałam się atrakcją
turystyczną. Pani Sielicka biegała dookoła mnie, jakbym miała się
lada chwila przewrócić. Usadziła mnie na ławce, by po chwili mnie
z niej ściągnąć i podprowadzić do innej, bliżej drzwi.
- Pooddychaj sobie świeżym
powietrzem.
Nie chciałam jej martwić, że
świeżego powietrza to ona tu na pewno nie znajdzie. Siedziałam
cicho czekając, aż zauważy, że nie mam zamiaru mdleć.
Szczerze mówiąc, miałam na to ochotę
tu po wylądowaniu. Z ulgi zrobiło mi się słabo. Jeszcze nigdy tak
się nie cieszyłam, kiedy koła samolotu dotknęły pasa.
Żyliśmy. Mój spacer do toalety nie
spowodował wybuchu.
Wbrew moim przewidywaniom paniczny
strach nie zniknął po kilku chwilach. Trwał aż do końca lotu.
Dławił mnie w gardle, trząsł moimi dłońmi i zmuszał do
siedzenia w całkowitym bezruchu, skutkiem czego teraz byłam cała
sztywna i obolała.
- Może napijesz się kawy, co? Zaraz
znajdę jakiś automat.
- Nie, naprawdę nie trzeba. Już
dobrze się czuję.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam, że
boisz się latać?
- Nie boję się. To znaczy, do tej
pory się nie bałam. Nie mam pojęcia..-
- Mamo, to ciocia! - krzyknęła głośno
Lucyna, zwracając na siebie uwagę wszystkich naokoło.
Pani Sielicka oderwała wzrok ode mnie
i popatrzyła w kierunku wskazanym przez córkę. Przez chwilę
przeszukiwała tłum, nagle na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech.
W naszym kierunku szła niska rudowłosa
kobieta w kwiecistej sukience i na wysokich obcasach. Kiedy znalazła
się bliżej, poczułam piękny zapach drogich perfum.
- Moniczko, jak ja cię dawno nie
widziałam! - rzuciła się na szyję pani Sielickiej, a ja
zachichotałam cicho, widząc minę mojej pracodawczyni. Wiedziałam,
że Hiszpanie są wylewni, ale nie wiedziałam, że dotyczy to też
Polaków mieszkających w Hiszpanii. - Ile to już lat minęło? Dwa,
trzy?
- Rok – zaśmiała się blondynka. -
Doroto, pozwól, że ci przedstawię Martę Morańską, nianię moich
córek.
Wstałam z ławki wyciągając rękę i
uśmiechając się. Modliłam się w duchu, żeby nie zakręciło mi
się w głowie.
- Miło mi panią poznać –
przywitałam się.
- Mnie również. To mój mąż, Pedro.
Danielle została w domu, z opiekunką. Zaczęła się trochę
buntować, kiedy dowiedziała się, że Dominika i Lucynka będą w
Hiszpanii, a ona musi wyjechać.
Kątem oka zobaczyłam, jak moje
podopieczne wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Z
ich wcześniejszej paplaniny dowiedziałam się, że żadna z nich
nie lubiła zarozumiałej Danielle. Dziewczynki spotkały się kilka
razy w życiu, kiedy to ich matki, stare przyjaciółki, spotykały
się w Polsce. Podejrzewałam, że mała Hiszpanka buntuje się,
ponieważ nielubiane przez nią koleżanki będą mieszkały przez
dwa tygodnie w jej domu, podczas gdy ona będzie setki kilometrów od
nich, nie mając nad nimi żadnej kontroli.
- Macie już bagaże, tak? To świetnie.
Wszyscy nie zmieścimy się do naszego samochodu, ale na zewnątrz
czeka już taksówka.
Wydawało mi się, że na lotnisku jest
gorąco. Ale prawdziwy szok termiczny czekał mnie na zewnątrz, na
parkingu.
- Tu się nie da oddychać –
jęknęłam, ciągnąc za sobą ciężką walizkę. Przeklinałam w
myślach Sandrę, która napakowała ją do granic wytrzymałości.
Wczoraj myślałyśmy tylko o tym, ile się do niej zmieści a nie o
tym, czy dam radę ją za sobą ciągnąć.
- Przyzwyczaisz się. Poza tym,
jesteśmy na odsłoniętym parkingu, mnóstwo tu spalin i żadnych
drzew. W dzielnicy, w której mieszkamy, jest mnóstwo parków.
Powietrze jest tam całkiem inne, naprawdę.
Nie miałam siły odpowiadać.
Skupiałam się, żeby się nie potknąć, lawirując między
samochodami. Walizka ciążyła mi coraz bardziej.
- Ja jadę z tobą – w moją wolną
dłoń wsunęła się drobna rączka Dominiki. - Dobrze?
- Pewnie.
Prawie piętnaście minut zajęło nam
zapakowanie bagaży i nas samych do dwóch samochodów, oraz
wytłumaczenie taksówkarzowi, że ma jechać za autem państwa
Morales, a nie sobie tylko znaną trasą „na skróty”.
W końcu z ulgą zapięłam pasy i
oparłam głowę o zagłówek. Chwała niech będzie temu, kto
wynalazł klimatyzację. Pożałowałam, że jednak nie zaopatrzyłam
się w coś do picia po wylądowaniu.
Z racji tego, że jechałam razem z
panem Sielickim i małą Dominiką, byłam jedyną, która pilnowała,
czy na pewno jedziemy za Moralesami. Ale nawet mając spojrzenie
utkwione w przedniej szybie, mogłam podziwiać nieziemskie widoki.
Co tam upał, co tam drapiące w gardło
powietrze i asfalt połykający twoje stopy jak ruchome piaski.
Madrytu nie można było nie kochać! A przecież jeszcze nawet nie
wjechaliśmy do reprezentacyjnych części miasta.
- Pójdziemy tam? A tam? O, widzisz te
drzewa?! Możemy teraz się na chwilę zatrzymać? - Dominika była
jeszcze bardziej podekscytowana ode mnie. Wszystko ją zachwycało.
Budynki, rośliny, ludzie, fontanny. Chciała natychmiast wysiadać z
taksówki i oglądać wszystko z bliska. To było trochę
przerażające, biorąc pod uwagę fakt, że to pod moją opieką
będzie zwiedzała miasto. Całe szczęście, że jej siostra była
pod tym względem całkiem od niej różna. Nie wątpiłam jednak, że
nawet chłodną i zazwyczaj powściągliwą w okazywaniu uczuć
Lucynę poruszy piękno tego miasta.
- Jesteśmy! - krzyknęła Dominika,
wyswabadzając się z pasa i wyskakując z taksówki. Odliczyłam
gotówkę, którą na parkingu dał mi mój pracodawca, zapłaciłam
taksówkarzami i wysiadłam z auta. Tym razem byłam bardziej
przygotowana na falę gorąca, z którą zderzyłam się jak ze
ścianą.
Parzące powietrze oblepiło moją
odkrytą skórę i od razu podrażniło gardło. Czułam, że jeśli
za chwilę się czegoś nie napiję, i to najlepiej czegoś zimnego,
nie będę w stanie wydusić z siebie słowa.
- Faktycznie, tutaj jest mniej gorąco
niż przed lotniskiem – stwierdził pan Sielicki.
- No nie wiem – mruknęłam z
powątpiewaniem, odrzucając włosy z twarzy. Chwyciłam rączkę
walizki i ruszyłam za resztą szeroką ścieżką, wykładaną
białym kamieniem. W gorącym słońcu Hiszpanii był on oślepiający,
jak wszystkie białe budynki na tej ulicy. Dlaczego nie wybudują
sobie czegoś z porządnej, czerwonej cegły? Co oni mają z tą
bielą?
W środku domu, na szczęście,
przeważał błękit.
- Dekoratorka wnętrz doradziła nam,
że w ten sposób ochłodzimy trochę dom, przynajmniej optycznie. -
Pani Morales wyprzedziła wszystkich, i z dumą promieniującą z
oczu, pokazywała swój dom.
Szczerze mówiąc, z zewnątrz wydawał
się przyjemniejszy, pomimo bijącej po oczach bieli. Już
wiedziałam, dlaczego mała Danielle jest taka napuszona. Ten dom po
prostu nie nadawał się do wychowywania dzieci. Wystrój wielkiego
salonu i jadalni bardziej nadawałby się do biurowca. Wszystko było
szklane albo z chromowanej stali, zimne i oszczędne w ozdobach.
Zauważyłam kilka zielonych kwiatów, eleganckich ramek z
pojedynczymi zdjęciami członków rodziny. Na ścianach wisiało
kilka abstrakcyjnych obrazów, które przedstawiały niebieskie plamy
na białym tle.
- Faktycznie, chłodno tutaj –
przyznała pani Sielicka.
Nie widziałam nic, co mogłoby
świadczyć o tym, że mieszka tu ośmioletnia dziewczynka. Żadnych
zabawek, kredek, kolorowych książeczek. Ani jednej pary butów
walających się przy drzwiach wejściowych, żadnej bluzki
przewieszonej przez oparcie krzesła.
Jak osoba tak żywiołowa jak panie
Morales mogła tu mieszkać i być dumną z tego miejsca? Przecież
to lodowy grób.
- Zimno – szepnęła Lucyna do siebie
i popatrzyła na mnie.
Po dokładnym obejrzeniu kuchni, z
której mieliśmy korzystać przez najbliższe dwa tygodnie,
wyszliśmy do ogrodu. Po zwiedzeniu parteru miałam jak najgorsze
przeczucia co do tego miejsca. Kiedy jednak stanęłam na tarasie,
poczułam się mile rozczarowana.
Ogród wyglądał jak żywcem wyjęty z
disneyowskiej bajki. Kwiaty prześcigały się w kolorach, w cieniu
drzew szemrała marmurowa fontanna, pachnąca róża pięła się po
ścianie drewnianej altanki. Pomiędzy zadbanymi klombami,
obsadzonymi najrozmaitszymi roślinami, biegły żwirowane ścieżki,
tworząc prawdziwy labirynt. Między dwoma nieznanymi mi z nazwy
drzewami wisiał hamak, dalej widziałam huśtawkę i małą
piaskownicę.
- Domek na drzewie! - krzyknęła
Dominika.
To było sanktuarium ciszy i spokoju w
środku głośnego, gorącego miasta. Odgrodzone od ulicy wysokim,
ceglanym murem.
- Co za raj na ziemi – westchnęła
pani Sielicka. - Ile ja bym dała za taki ogród.
Jak to możliwe, że ta sama rodzina
miała jednocześnie taki zimny, nowoczesny dom i kolorowy, pełen
dźwięków i zapachów ogród? Już nie mogłam się doczekać,
kiedy gospodarze wyjadą, a mnie wolno będzie spędzać w tym
miejscu tyle czasu, ile tylko zapragnę.
Nawet gdybym nie miała zbyt wiele
czasu na zwiedzanie miasta, ten ogród mi to zrekompensuje.
Kiedy wróciliśmy do środka, na
kanapie w salonie siedziała chuda, ciemnowłosa dziewczynka. Na nasz
widok zrobiła ponurą minę i przywitała się kulturalnie. Pan
Morales położył jej dłoń na ramieniu i szepnął do niej coś po
hiszpańsku. Danielle zrobiła oburzoną minę i otworzyła usta,
chcąc zaprotestować. Widząc jednak wyraz twarzy ojca rozmyśliła
się, i odwróciła w stronę moich podopiecznych. Widziałam jak
wyprostowała się dumnie i zadarła podbródek, proponując Dominice
i Lucynie, że pokaże im ich pokój.
Miałam jak najgorsze przeczucia.
Wiedziałam, że młode Polki nie są zahukanymi dzieciakami, które
pozwalają się tyranizować. A i Danielle na taką nie wyglądała.
Wręcz przeciwnie. To była mała manipulatorka, rozpieszczona i
przyzwyczajona, że wszyscy tańczą, jak ona im zagra. Widać to
było po sposobie, w jaki zwracała się do rodziców i niani. Już
jej nie lubiłam.
Państwo Morales mieli lecieć
następnego dnia rano. To oznaczało, że dzisiejszy wieczór
mieliśmy spędzić jeszcze razem. Po pobieżnym zwiedzeniu naszych
nowych sypialni i zostawieniu w nich bagaży, ja, pani Sielicka i jej
przyjaciółka wróciłyśmy do kuchni, żeby przygotować kolację.
Właśnie po raz trzeci czytałam instrukcje z książki kucharskiej,
kiedy na piętrze rozległ się wrzask, odgłos tłuczonego szkła,
jeszcze głośniejszy wrzask, a następnie głośny tupot na
schodach.
Do kuchni wpadła wściekła Danielle i
zaczęła krzyczeć po hiszpańsku. Jej matka próbowała ją
uspokoić, ale dziewczynka tylko coraz bardziej się nakręcała.
Słyszałam, że ciągle powtarza imiona Dominiki i Lucyny.
Pani Sielicka ruszyła na piętro, w
poszukiwaniu córek. Nie chcą się mieszać, stanęłam z boku i
patrzyłam, jak pani Morales puszczają nerwy. Nie mogą uciszyć
córki zatkała jej usta dłonią, i potrząsnęła nią lekko.
Powiedziała do niej kilka słów zimnym tonem i puściła ją.
Danielle spojrzała na nią z niedowierzaniem. Na blade policzki
wystąpiły jej silne rumieńce gniewu. Zacisnęła piąstki i
wpatrywała się ze złością w matkę.
- Dominika niechcący stłukła jej
porcelanową figurkę – wyjaśniła mi panie Morales. Pokiwałam
głową.
- Niechcący? - warknęła Danielle,
przechodząc na angielski. - Rzuciła nią o podłogę. Jest aż tak
głupia, żeby nie wiedzieć, co się dzieje z porcelaną w
zetknięciu z podłogą? - Jej głos nie brzmiał jak głos
siedmiolatki, którą była. Mówiła cicho i wyraźnie, mrużąc
przy tym oczy i zaciskając pięści, jakby chciała rzucić się na
matkę za to, co powiedziała.
- Danielle, przestać. Dominika i
Lucyna są twoimi gośćmi – zrugała ją matka, przestając się
nią interesować i wracają do krojenia mięsa.
- To twoi goście! Ja nikogo nie
zapraszałam! - krzyknęła dziewczynka i wybiegła z kuchni.
W tym momencie zrobiło mi się jej
żal. Odrobinę, ale jednak. Dobrze znałam Dominikę i wiedziałam,
że złośliwość nie leżała w jej naturze. Jeśli faktycznie
umyślnie zniszczyła coś, co należało do Danielle, ta musiała ją
sprowokować.
Mimo wszystko zaczęłam uważać córkę
Moralesów za bardzo nieszczęśliwe dziecko. Widać było, że nie
ma żadnego oparcia w matce, która nawet nie próbowała z nią
porozmawiać, tylko od razu uznała ją za winną, stanęła po
stronie tych, których Danielle nie lubiła. Matka zawsze powinna
bronić własnego dziecka, nawet jeśli to ona było winne.
Tego dnia nie widziałam już
dziewczynki. Dom był na tyle duży, że ktoś tak mały mógł
unikać zgrai dorosłych przez cały dzień. Kolacja przebiegła w
wesołej atmosferze. Ani pani Dorota, ani pan Pedro nie wydawali się
być zasmuceni faktem, że ich córka siedzi gdzieś sama w pustym
pokoju, nasłuchują wesołych śmiechów z ogrodu. Wydawali się być
przyzwyczajonymi do tego, że ona jest sama, nie z nimi. Jaka szkoda,
że Danielle była tak niemiłym dzieckiem i nie potrafiła
zaprzyjaźnić się z moimi podopiecznymi. Wiedziałam, że jej
charakter nie ułatwi jej życia.
Tak jak mój nie ułatwiał mi mojego.
Cóż za przyjemny rozdział. Pisałam
go z prawdziwą przyjemnością. A jak się czytało?
Czytało się bosko^^ Ten "sen", który może i snem nie był...sama nie wiem czy mam wierzyć w to, że jej się to tylko śniło. Mi też od razu przyszedł na myśl ten film...cóż, a może jest w tym coś więcej?
OdpowiedzUsuńChyba trochę nieskładnie to napisałam, ale cóż, jestem zmęczona i niewyspana, więc może mi wybaczysz:D
Co do Danielle, współczuję jej, choć jej charakter pozostawia wiele do życzenia. Ale rodziców to jej nie zazdroszczę^^ Jestem ciekawa co dalej będzie...no i co z Michałem?
Pozdrawiam.
Nie powiedziałabym, że koniec tamtego rozdziału to był tylko sen Marty. Ale wszystko dobrze się skończyło i bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że Danielle i małe Sielickie nie lubią siebie nawzajem. Do tej małej Hiszpanki mam mieszane uczucia. Z jednej strony wywarła na mnie złe wrażenie, z drugiej jest trochę ofiarą swoich rodziców, że tak powiem. Coś czuję, że nie bawi się z innymi dziećmi i oprócz Dominiki i Lucyny nie zna nikogo, i dlatego taka jest. Zachowaniem trochę przypomina mi mnie w wieku sześciu, siedmiu lat, ale tylko trochę, troszeczkę.
Ciekawi mnie, jak dalej się potoczy historia Marty. Trochę mnie ciekawi, co teraz przeżywa Michał.
Pozdrawiam
Przepraszam że spamuje, jestem okropnie za to zła, ale chciałabym mieć ludzi, którzy będą czytać moje opowiadanie tak jak Twoje. Dlatego piszę, aby wypromować swojego bloga. Opowiadanie jest historią młodej Ivi Cartier, która mieszka w domu publicznym. Na swojej drodze spotyka mężczyznę, który całkowicie zmieni jej świat. Pragnę tylko wspomnieć, że głównym wątkiem opowiadania nie jest miłość lecz świat fantastyki, a historia zainspirowana została powieścią "szeptem". Jeżeli możesz i chcesz, a przede wszystkim, jeśli ten komentarz cię nie uraził, to proszę zajrzyj na tą stronę:
OdpowiedzUsuńwww.step-to-hell.blogspot.com
będę wdzięczna za jakikolwiek komentarz!
Do tej pory odwiedzałam opowiadania potterowskie ale postanowiłam zajrzeć na Twój.
OdpowiedzUsuńZainteresował mnie adres bloga i nie zawiodłam się.
Masz bardzo ciekawy styl i fajnie piszesz.
Podoba mi się sposób kreowania całkiem własnych postaci.
pokazywanie ich świata od samego początku tej historii widać wyraźnie kto jest kim.
w ogóle jak dla mnie wyszło Ci wszystko naprawdę świetnie i jestem pełna uznania.
Tak, ja się także po raz kolejny nie zawiodłam. Czekam na dalszą część ;)
OdpowiedzUsuńpostanowiłam przecztać i twoje opowiadanie i z tego faktu jestem bardzo zadowolona. na razie mam za sobą tylko ten rozdział, ale już mi sie spodobał twój styl. Aż samej zrobiło mi się żal Danielle, zważywszy na to, że dziewczynka ma taki charakterek. W sumie, to dowiedziałam się, że są w Hiszpani (ach, byłam tam przejazdem i gdybym tylko mogła, to chętnie wróciłabym na dłużej) a głowna bohaterka czyli Marta, jest nianią. A więc, na razie niczego jeszcze nie pojmuję, co też sprowadza mnie do faktu, że muszę przeczytać poprzednie rozdziały ;)
OdpowiedzUsuństep-to-hell
dotrwałam do końca, w każdym poście jest mój komentarz, więc zapraszam do twoich poprzednich rozdziałów. opowiadanie mi się spodobało. jest takie zwyczajne a jednocześnie pokazuje prawdziwe oblicze życia. Podoba mi się, no! i przede wszystkim masz plus za to, że są to polscy bohaterowie a akcja toczy się w polsce (no i w hiszpani xD). bardzo mało jest teraz opowiadań o polsce, i o uczuciach, a to mi przypadło do gustu. nadrobiłam zaległośći, mam nadzieje że wkrótce pojawi się jakiś nowy rozdział, wypadałoby, co nie? Możesz mnie informować o newsach. A i dziękuę, że wpadłaś do mnie na bloga. Miło czyta się takie komentarze, jak twoje. pozdrawiam gorąco!
OdpowiedzUsuństep-to-hell.blogspot.com