środa, 8 sierpnia 2012

05. I nagle zrozumiałam, że ja też jestem tylko człowiekiem

Dobrą chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że żyję. Z ulgą wypuściłam powietrze, kiedy po mocnym uszczypnięciu się w rękę poczułam ból.
To był tylko sen.
Oczywiście, że to był sen – zrugałam się w myślach. - Od kiedy to możliwe jest bycie w dwóch miejscach jednocześnie?
Oparłam się o siedzenie i zamknęłam oczy. Pod powiekami ciągle widziałam wielką, jasną kulę ognia, w której zniknął samolot. To było jak gigantyczne przejście do innego wymiary. Samolot zanurzył się w nim i zniknął, razem ze wszystkimi pasażerami.
Razem ze mną.
Nagle przypomniał mi się film „Oszukać przeznaczenie”. Ścisnęło mnie w gardle, a dłonie zaczęły się trząść.
Nie, pokręciłam głową, takie rzeczy się nie zdarzają. Ludzie nie widzą przyszłości, nie istnieją przepowiednie, wróżki i wieszczki. To postacie z bajek dla dzieci. Dorośli nie mogą w to wierzyć.
- Wszystko w porządku? - spytała pochylająca się nade mną stewardessa. - Może podać coś do picia?
Pokiwałam głową, próbując się uśmiechnąć. Nie ufałam własnemu głosowi.
Mogłam sobie być osobą racjonalną i dojrzałą, ale dopiero co przyśnił mi się koszmar, w którym umarłam, i ciągle jeszcze byłam pod jego wpływem. Strach ogarniał mnie coraz bardziej. Zastygłam w bezruchu i zacisnęłam usta, starając się nie oddychać. Opanowała mnie irracjonalna obawa, że jeśli się poruszę, samochód spadnie albo stanie w płomieniach.
Ludzie dookoła mnie rozmawiali przyciszonymi głosami, jakieś dziecko narzekało, że chce mu się jeść, ktoś szedł przejściem do toalety. Poczułam wściekłość.
Czy ci głupcy nie wiedzą, że takim zachowaniem mogą doprowadzić do katastrofy? Potrzebowałam ciszy i spokoju, żeby uspokoić rozszalałe serce. Ale ono za nic nie chciało zwolnić!
Tłukło tak głośno i mocno, że cały samolot musiał od niego drżeć.
- Proszę, napij się – miła stewardessa podała mi szklankę soku. Ostrożnie chwyciłam ją i przycisnęłam do ust. - Pierwszy raz lecisz samolotem?
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Leciałam już wiele razy, nie mam lęku wysokości. Po prostu...
Po prostu jeszcze nigdy nie widziałam swojej śmierci!
Ale tego oczywiście nie mogłam powiedzieć. Musiałam odczekać jeszcze kilka minut, lada chwila powinnam wrócić do równowagi.
- Może przyniosę ci jakiegoś drinka? Niektórym to pomaga.
Jak niby alkohol może pomóc w utrzymaniu samolotu w powietrzu? Ognia też nie ugasi.
- Marta, co się dzieje? - z siedzenia za mną wychyliła się pani Sielicka. - Jesteś strasznie blada. Wszystko dobrze?
Dopiłam sok i oddałam stewardessie pustą szklankę. Pewnie, że nie było dobrze. Znajdowaliśmy się w blaszanym pudle, na niebotycznej wysokości, zdani na łaskę i niełaskę losu. A ci przeklęci pasażerowie nie chcieli przestać się ruszać!
- Wszystko w porządku, naprawdę – uspokoiłam swoją pracodawczynię. - Dziękuję za drinka, ale nie skorzystam. Pójdę do toalety.
Starałam się stawiać kroki jak najdelikatniej i iść samym środkiem, żeby nie zachwiać równowagi. Ledwo widziałam, przed oczami wciąż miałam kulę ognia.
Zamknęłam się w kabinie i wpatrzyłam w lustro. Wyglądałam normalnie. Może trochę blado, ale przynajmniej mojej twarzy nie pokrywały potworne oparzenia.
To było tylko sen. Głupi, nic nieznaczący sen.

                                                                    ***

Na lotnisku stałam się atrakcją turystyczną. Pani Sielicka biegała dookoła mnie, jakbym miała się lada chwila przewrócić. Usadziła mnie na ławce, by po chwili mnie z niej ściągnąć i podprowadzić do innej, bliżej drzwi.
- Pooddychaj sobie świeżym powietrzem.
Nie chciałam jej martwić, że świeżego powietrza to ona tu na pewno nie znajdzie. Siedziałam cicho czekając, aż zauważy, że nie mam zamiaru mdleć.
Szczerze mówiąc, miałam na to ochotę tu po wylądowaniu. Z ulgi zrobiło mi się słabo. Jeszcze nigdy tak się nie cieszyłam, kiedy koła samolotu dotknęły pasa.
Żyliśmy. Mój spacer do toalety nie spowodował wybuchu.
Wbrew moim przewidywaniom paniczny strach nie zniknął po kilku chwilach. Trwał aż do końca lotu. Dławił mnie w gardle, trząsł moimi dłońmi i zmuszał do siedzenia w całkowitym bezruchu, skutkiem czego teraz byłam cała sztywna i obolała.
- Może napijesz się kawy, co? Zaraz znajdę jakiś automat.
- Nie, naprawdę nie trzeba. Już dobrze się czuję.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam, że boisz się latać?
- Nie boję się. To znaczy, do tej pory się nie bałam. Nie mam pojęcia..-
- Mamo, to ciocia! - krzyknęła głośno Lucyna, zwracając na siebie uwagę wszystkich naokoło.
Pani Sielicka oderwała wzrok ode mnie i popatrzyła w kierunku wskazanym przez córkę. Przez chwilę przeszukiwała tłum, nagle na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech.
W naszym kierunku szła niska rudowłosa kobieta w kwiecistej sukience i na wysokich obcasach. Kiedy znalazła się bliżej, poczułam piękny zapach drogich perfum.
- Moniczko, jak ja cię dawno nie widziałam! - rzuciła się na szyję pani Sielickiej, a ja zachichotałam cicho, widząc minę mojej pracodawczyni. Wiedziałam, że Hiszpanie są wylewni, ale nie wiedziałam, że dotyczy to też Polaków mieszkających w Hiszpanii. - Ile to już lat minęło? Dwa, trzy?
- Rok – zaśmiała się blondynka. - Doroto, pozwól, że ci przedstawię Martę Morańską, nianię moich córek.
Wstałam z ławki wyciągając rękę i uśmiechając się. Modliłam się w duchu, żeby nie zakręciło mi się w głowie.
- Miło mi panią poznać – przywitałam się.
- Mnie również. To mój mąż, Pedro. Danielle została w domu, z opiekunką. Zaczęła się trochę buntować, kiedy dowiedziała się, że Dominika i Lucynka będą w Hiszpanii, a ona musi wyjechać.
Kątem oka zobaczyłam, jak moje podopieczne wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Z ich wcześniejszej paplaniny dowiedziałam się, że żadna z nich nie lubiła zarozumiałej Danielle. Dziewczynki spotkały się kilka razy w życiu, kiedy to ich matki, stare przyjaciółki, spotykały się w Polsce. Podejrzewałam, że mała Hiszpanka buntuje się, ponieważ nielubiane przez nią koleżanki będą mieszkały przez dwa tygodnie w jej domu, podczas gdy ona będzie setki kilometrów od nich, nie mając nad nimi żadnej kontroli.
- Macie już bagaże, tak? To świetnie. Wszyscy nie zmieścimy się do naszego samochodu, ale na zewnątrz czeka już taksówka.
Wydawało mi się, że na lotnisku jest gorąco. Ale prawdziwy szok termiczny czekał mnie na zewnątrz, na parkingu.
- Tu się nie da oddychać – jęknęłam, ciągnąc za sobą ciężką walizkę. Przeklinałam w myślach Sandrę, która napakowała ją do granic wytrzymałości. Wczoraj myślałyśmy tylko o tym, ile się do niej zmieści a nie o tym, czy dam radę ją za sobą ciągnąć.
- Przyzwyczaisz się. Poza tym, jesteśmy na odsłoniętym parkingu, mnóstwo tu spalin i żadnych drzew. W dzielnicy, w której mieszkamy, jest mnóstwo parków. Powietrze jest tam całkiem inne, naprawdę.
Nie miałam siły odpowiadać. Skupiałam się, żeby się nie potknąć, lawirując między samochodami. Walizka ciążyła mi coraz bardziej.
- Ja jadę z tobą – w moją wolną dłoń wsunęła się drobna rączka Dominiki. - Dobrze?
- Pewnie.
Prawie piętnaście minut zajęło nam zapakowanie bagaży i nas samych do dwóch samochodów, oraz wytłumaczenie taksówkarzowi, że ma jechać za autem państwa Morales, a nie sobie tylko znaną trasą „na skróty”.
W końcu z ulgą zapięłam pasy i oparłam głowę o zagłówek. Chwała niech będzie temu, kto wynalazł klimatyzację. Pożałowałam, że jednak nie zaopatrzyłam się w coś do picia po wylądowaniu.
Z racji tego, że jechałam razem z panem Sielickim i małą Dominiką, byłam jedyną, która pilnowała, czy na pewno jedziemy za Moralesami. Ale nawet mając spojrzenie utkwione w przedniej szybie, mogłam podziwiać nieziemskie widoki.
Co tam upał, co tam drapiące w gardło powietrze i asfalt połykający twoje stopy jak ruchome piaski. Madrytu nie można było nie kochać! A przecież jeszcze nawet nie wjechaliśmy do reprezentacyjnych części miasta.
- Pójdziemy tam? A tam? O, widzisz te drzewa?! Możemy teraz się na chwilę zatrzymać? - Dominika była jeszcze bardziej podekscytowana ode mnie. Wszystko ją zachwycało. Budynki, rośliny, ludzie, fontanny. Chciała natychmiast wysiadać z taksówki i oglądać wszystko z bliska. To było trochę przerażające, biorąc pod uwagę fakt, że to pod moją opieką będzie zwiedzała miasto. Całe szczęście, że jej siostra była pod tym względem całkiem od niej różna. Nie wątpiłam jednak, że nawet chłodną i zazwyczaj powściągliwą w okazywaniu uczuć Lucynę poruszy piękno tego miasta.
- Jesteśmy! - krzyknęła Dominika, wyswabadzając się z pasa i wyskakując z taksówki. Odliczyłam gotówkę, którą na parkingu dał mi mój pracodawca, zapłaciłam taksówkarzami i wysiadłam z auta. Tym razem byłam bardziej przygotowana na falę gorąca, z którą zderzyłam się jak ze ścianą.
Parzące powietrze oblepiło moją odkrytą skórę i od razu podrażniło gardło. Czułam, że jeśli za chwilę się czegoś nie napiję, i to najlepiej czegoś zimnego, nie będę w stanie wydusić z siebie słowa.
- Faktycznie, tutaj jest mniej gorąco niż przed lotniskiem – stwierdził pan Sielicki.
- No nie wiem – mruknęłam z powątpiewaniem, odrzucając włosy z twarzy. Chwyciłam rączkę walizki i ruszyłam za resztą szeroką ścieżką, wykładaną białym kamieniem. W gorącym słońcu Hiszpanii był on oślepiający, jak wszystkie białe budynki na tej ulicy. Dlaczego nie wybudują sobie czegoś z porządnej, czerwonej cegły? Co oni mają z tą bielą?
W środku domu, na szczęście, przeważał błękit.
- Dekoratorka wnętrz doradziła nam, że w ten sposób ochłodzimy trochę dom, przynajmniej optycznie. - Pani Morales wyprzedziła wszystkich, i z dumą promieniującą z oczu, pokazywała swój dom.
Szczerze mówiąc, z zewnątrz wydawał się przyjemniejszy, pomimo bijącej po oczach bieli. Już wiedziałam, dlaczego mała Danielle jest taka napuszona. Ten dom po prostu nie nadawał się do wychowywania dzieci. Wystrój wielkiego salonu i jadalni bardziej nadawałby się do biurowca. Wszystko było szklane albo z chromowanej stali, zimne i oszczędne w ozdobach. Zauważyłam kilka zielonych kwiatów, eleganckich ramek z pojedynczymi zdjęciami członków rodziny. Na ścianach wisiało kilka abstrakcyjnych obrazów, które przedstawiały niebieskie plamy na białym tle.
- Faktycznie, chłodno tutaj – przyznała pani Sielicka.
Nie widziałam nic, co mogłoby świadczyć o tym, że mieszka tu ośmioletnia dziewczynka. Żadnych zabawek, kredek, kolorowych książeczek. Ani jednej pary butów walających się przy drzwiach wejściowych, żadnej bluzki przewieszonej przez oparcie krzesła.
Jak osoba tak żywiołowa jak panie Morales mogła tu mieszkać i być dumną z tego miejsca? Przecież to lodowy grób.
- Zimno – szepnęła Lucyna do siebie i popatrzyła na mnie.
Po dokładnym obejrzeniu kuchni, z której mieliśmy korzystać przez najbliższe dwa tygodnie, wyszliśmy do ogrodu. Po zwiedzeniu parteru miałam jak najgorsze przeczucia co do tego miejsca. Kiedy jednak stanęłam na tarasie, poczułam się mile rozczarowana.
Ogród wyglądał jak żywcem wyjęty z disneyowskiej bajki. Kwiaty prześcigały się w kolorach, w cieniu drzew szemrała marmurowa fontanna, pachnąca róża pięła się po ścianie drewnianej altanki. Pomiędzy zadbanymi klombami, obsadzonymi najrozmaitszymi roślinami, biegły żwirowane ścieżki, tworząc prawdziwy labirynt. Między dwoma nieznanymi mi z nazwy drzewami wisiał hamak, dalej widziałam huśtawkę i małą piaskownicę.
- Domek na drzewie! - krzyknęła Dominika.
To było sanktuarium ciszy i spokoju w środku głośnego, gorącego miasta. Odgrodzone od ulicy wysokim, ceglanym murem.
- Co za raj na ziemi – westchnęła pani Sielicka. - Ile ja bym dała za taki ogród.
Jak to możliwe, że ta sama rodzina miała jednocześnie taki zimny, nowoczesny dom i kolorowy, pełen dźwięków i zapachów ogród? Już nie mogłam się doczekać, kiedy gospodarze wyjadą, a mnie wolno będzie spędzać w tym miejscu tyle czasu, ile tylko zapragnę.
Nawet gdybym nie miała zbyt wiele czasu na zwiedzanie miasta, ten ogród mi to zrekompensuje.
Kiedy wróciliśmy do środka, na kanapie w salonie siedziała chuda, ciemnowłosa dziewczynka. Na nasz widok zrobiła ponurą minę i przywitała się kulturalnie. Pan Morales położył jej dłoń na ramieniu i szepnął do niej coś po hiszpańsku. Danielle zrobiła oburzoną minę i otworzyła usta, chcąc zaprotestować. Widząc jednak wyraz twarzy ojca rozmyśliła się, i odwróciła w stronę moich podopiecznych. Widziałam jak wyprostowała się dumnie i zadarła podbródek, proponując Dominice i Lucynie, że pokaże im ich pokój.
Miałam jak najgorsze przeczucia. Wiedziałam, że młode Polki nie są zahukanymi dzieciakami, które pozwalają się tyranizować. A i Danielle na taką nie wyglądała. Wręcz przeciwnie. To była mała manipulatorka, rozpieszczona i przyzwyczajona, że wszyscy tańczą, jak ona im zagra. Widać to było po sposobie, w jaki zwracała się do rodziców i niani. Już jej nie lubiłam.
Państwo Morales mieli lecieć następnego dnia rano. To oznaczało, że dzisiejszy wieczór mieliśmy spędzić jeszcze razem. Po pobieżnym zwiedzeniu naszych nowych sypialni i zostawieniu w nich bagaży, ja, pani Sielicka i jej przyjaciółka wróciłyśmy do kuchni, żeby przygotować kolację. Właśnie po raz trzeci czytałam instrukcje z książki kucharskiej, kiedy na piętrze rozległ się wrzask, odgłos tłuczonego szkła, jeszcze głośniejszy wrzask, a następnie głośny tupot na schodach.
Do kuchni wpadła wściekła Danielle i zaczęła krzyczeć po hiszpańsku. Jej matka próbowała ją uspokoić, ale dziewczynka tylko coraz bardziej się nakręcała. Słyszałam, że ciągle powtarza imiona Dominiki i Lucyny.
Pani Sielicka ruszyła na piętro, w poszukiwaniu córek. Nie chcą się mieszać, stanęłam z boku i patrzyłam, jak pani Morales puszczają nerwy. Nie mogą uciszyć córki zatkała jej usta dłonią, i potrząsnęła nią lekko. Powiedziała do niej kilka słów zimnym tonem i puściła ją. Danielle spojrzała na nią z niedowierzaniem. Na blade policzki wystąpiły jej silne rumieńce gniewu. Zacisnęła piąstki i wpatrywała się ze złością w matkę.
- Dominika niechcący stłukła jej porcelanową figurkę – wyjaśniła mi panie Morales. Pokiwałam głową.
- Niechcący? - warknęła Danielle, przechodząc na angielski. - Rzuciła nią o podłogę. Jest aż tak głupia, żeby nie wiedzieć, co się dzieje z porcelaną w zetknięciu z podłogą? - Jej głos nie brzmiał jak głos siedmiolatki, którą była. Mówiła cicho i wyraźnie, mrużąc przy tym oczy i zaciskając pięści, jakby chciała rzucić się na matkę za to, co powiedziała.
- Danielle, przestać. Dominika i Lucyna są twoimi gośćmi – zrugała ją matka, przestając się nią interesować i wracają do krojenia mięsa.
- To twoi goście! Ja nikogo nie zapraszałam! - krzyknęła dziewczynka i wybiegła z kuchni.
W tym momencie zrobiło mi się jej żal. Odrobinę, ale jednak. Dobrze znałam Dominikę i wiedziałam, że złośliwość nie leżała w jej naturze. Jeśli faktycznie umyślnie zniszczyła coś, co należało do Danielle, ta musiała ją sprowokować.
Mimo wszystko zaczęłam uważać córkę Moralesów za bardzo nieszczęśliwe dziecko. Widać było, że nie ma żadnego oparcia w matce, która nawet nie próbowała z nią porozmawiać, tylko od razu uznała ją za winną, stanęła po stronie tych, których Danielle nie lubiła. Matka zawsze powinna bronić własnego dziecka, nawet jeśli to ona było winne.
Tego dnia nie widziałam już dziewczynki. Dom był na tyle duży, że ktoś tak mały mógł unikać zgrai dorosłych przez cały dzień. Kolacja przebiegła w wesołej atmosferze. Ani pani Dorota, ani pan Pedro nie wydawali się być zasmuceni faktem, że ich córka siedzi gdzieś sama w pustym pokoju, nasłuchują wesołych śmiechów z ogrodu. Wydawali się być przyzwyczajonymi do tego, że ona jest sama, nie z nimi. Jaka szkoda, że Danielle była tak niemiłym dzieckiem i nie potrafiła zaprzyjaźnić się z moimi podopiecznymi. Wiedziałam, że jej charakter nie ułatwi jej życia.  
Tak jak mój nie ułatwiał mi mojego.



Cóż za przyjemny rozdział. Pisałam go z prawdziwą przyjemnością. A jak się czytało?

7 komentarzy:

  1. Czytało się bosko^^ Ten "sen", który może i snem nie był...sama nie wiem czy mam wierzyć w to, że jej się to tylko śniło. Mi też od razu przyszedł na myśl ten film...cóż, a może jest w tym coś więcej?
    Chyba trochę nieskładnie to napisałam, ale cóż, jestem zmęczona i niewyspana, więc może mi wybaczysz:D
    Co do Danielle, współczuję jej, choć jej charakter pozostawia wiele do życzenia. Ale rodziców to jej nie zazdroszczę^^ Jestem ciekawa co dalej będzie...no i co z Michałem?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie powiedziałabym, że koniec tamtego rozdziału to był tylko sen Marty. Ale wszystko dobrze się skończyło i bardzo dobrze.
    Nie dziwię się, że Danielle i małe Sielickie nie lubią siebie nawzajem. Do tej małej Hiszpanki mam mieszane uczucia. Z jednej strony wywarła na mnie złe wrażenie, z drugiej jest trochę ofiarą swoich rodziców, że tak powiem. Coś czuję, że nie bawi się z innymi dziećmi i oprócz Dominiki i Lucyny nie zna nikogo, i dlatego taka jest. Zachowaniem trochę przypomina mi mnie w wieku sześciu, siedmiu lat, ale tylko trochę, troszeczkę.
    Ciekawi mnie, jak dalej się potoczy historia Marty. Trochę mnie ciekawi, co teraz przeżywa Michał.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam że spamuje, jestem okropnie za to zła, ale chciałabym mieć ludzi, którzy będą czytać moje opowiadanie tak jak Twoje. Dlatego piszę, aby wypromować swojego bloga. Opowiadanie jest historią młodej Ivi Cartier, która mieszka w domu publicznym. Na swojej drodze spotyka mężczyznę, który całkowicie zmieni jej świat. Pragnę tylko wspomnieć, że głównym wątkiem opowiadania nie jest miłość lecz świat fantastyki, a historia zainspirowana została powieścią "szeptem". Jeżeli możesz i chcesz, a przede wszystkim, jeśli ten komentarz cię nie uraził, to proszę zajrzyj na tą stronę:
    www.step-to-hell.blogspot.com
    będę wdzięczna za jakikolwiek komentarz!

    OdpowiedzUsuń
  4. Do tej pory odwiedzałam opowiadania potterowskie ale postanowiłam zajrzeć na Twój.
    Zainteresował mnie adres bloga i nie zawiodłam się.
    Masz bardzo ciekawy styl i fajnie piszesz.
    Podoba mi się sposób kreowania całkiem własnych postaci.
    pokazywanie ich świata od samego początku tej historii widać wyraźnie kto jest kim.
    w ogóle jak dla mnie wyszło Ci wszystko naprawdę świetnie i jestem pełna uznania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, ja się także po raz kolejny nie zawiodłam. Czekam na dalszą część ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. postanowiłam przecztać i twoje opowiadanie i z tego faktu jestem bardzo zadowolona. na razie mam za sobą tylko ten rozdział, ale już mi sie spodobał twój styl. Aż samej zrobiło mi się żal Danielle, zważywszy na to, że dziewczynka ma taki charakterek. W sumie, to dowiedziałam się, że są w Hiszpani (ach, byłam tam przejazdem i gdybym tylko mogła, to chętnie wróciłabym na dłużej) a głowna bohaterka czyli Marta, jest nianią. A więc, na razie niczego jeszcze nie pojmuję, co też sprowadza mnie do faktu, że muszę przeczytać poprzednie rozdziały ;)
    step-to-hell

    OdpowiedzUsuń
  7. dotrwałam do końca, w każdym poście jest mój komentarz, więc zapraszam do twoich poprzednich rozdziałów. opowiadanie mi się spodobało. jest takie zwyczajne a jednocześnie pokazuje prawdziwe oblicze życia. Podoba mi się, no! i przede wszystkim masz plus za to, że są to polscy bohaterowie a akcja toczy się w polsce (no i w hiszpani xD). bardzo mało jest teraz opowiadań o polsce, i o uczuciach, a to mi przypadło do gustu. nadrobiłam zaległośći, mam nadzieje że wkrótce pojawi się jakiś nowy rozdział, wypadałoby, co nie? Możesz mnie informować o newsach. A i dziękuę, że wpadłaś do mnie na bloga. Miło czyta się takie komentarze, jak twoje. pozdrawiam gorąco!
    step-to-hell.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń