sobota, 13 października 2012

07. Dajmy Śmierci żyć wśród nas

Martę dopadła choroba duszy, gorsza od jakiejkolwiek innej dolegliwości. Stała się ślepa na piękno świata, głucha na słodycz muzyki, obojętna na wszystko co wesołe. Czy sprawiły to jej sny, czy może wydarzenia realne, tego nie wiedziała. Coś jednak nie pozwalało jej myśleć o niczym innym jak o śmierci.
Poprzedniego wieczoru była trochę smutna i nieswoja. Widziała w końcu śmierć człowieka, i to młodego człowieka. To normalne, że nią to wstrząsnęło i dało do myślenia. Ale nic nie zapowiadało, że następnego ranka będzie czuła się taka.... śmiertelna.
Kiedy tylko rano otworzyła oczy przypomniał jej się wypadek, sen z samolotu. A także chore serce mamy, niebezpieczne hobby taty, którym była wspinaczka górska, i cały szereg innych niebezpieczeństw, na które narażeni byli jej siostra, przyjaciółka i chłopak. Jak ona mogła do tej pory żyć tak spokojnie, nie myśląc o tym, że śmierć czyha na nią i na każdego z jej bliskich każdego dnia, w każdej jego minucie i sekundzie.
Nie mogła się cieszyć kolejnym pięknym dniem w Madrycie, zwiedzaniem i oddychaniem niesamowitą atmosferą tego miasta, które jeszcze wczoraj wydawało jej się rajem na ziemi.
Dzisiaj, zwiedzając kolejne muzea, kościoły i parki, nie mogła nie myśleć o pędzących samochodach, starych balkonach wiszących nad chodnikami, komarami przenoszącymi malarię i całym mnóstwie innych postaci Śmierci.
Kiedy po raz kolejny nakrzyczała na Lucynę za to, że ta wychyliła się za balustradę mostu, pani Sielicka przyjrzała jej się uważnie.
- Wszystko dobrze, Marto? Jesteś jakaś nerwowa.
- Nic mi nie jest. Po prostu wystraszyłam się, że wypadnie.
- Jesteś przewrażliwiona. Czy to przez to, co wydarzyło się wczoraj?
- Nie. - Marta stanowczo pokręciła głową. Nie, to nie przez to co wydarzyło się wczoraj. To przez to, Lucyna jest człowiekiem, a to znaczy, że jej przeznaczeniem jest umrzeć. - Nie chcę już widzieć niczyjej śmierci – szepnęła cicho tak, że tylko stojący obok niej pan Sielicki ją usłyszał.
- Śmierć nie zawsze jest czymś strasznym – uśmiechnął się do niej lekko i poklepał po dłoni. - Przekonasz się o tym z czasem, zobaczysz.
- Wątpię. Śmierć to koniec życia. A to nie może być dobre.
Nie wstydziła się przyznać, że bała się śmierci. I to potwornie się bała. Bo tak naprawdę nie miała pojęcia, czy wierzy w życie wieczne. Była racjonalistką, i nawet jeśli wychowała się w tradycji chrześcijańskiej, trudno jej było zaakceptować coś, czego tak naprawdę nikt nie potwierdził.
Chciała dowodów, pewności, że po śmierci coś będzie. Jakiegoś zapewnienia, że cały trud nie pójdzie na marne.
Ale nie potrafiła w to uwierzyć. Dlatego tak ją przerażała perspektywa własnej śmierci.
- Uważaj na siebie. Tak po prostu. Ale kilka razy bardziej niż dotychczas. Pewnie uważasz mnie za wariatkę, przecież nigdy się tak nie zachowywałam. Martwię się. O Ciebie, o rodziców, Zuzę i Sandrę. O siebie też się martwię. Nie jestem szalona, przypomniałam sobie tylko, że pewnego dnia umrzemy. Nie pozwól, żeby to było już teraz. Kocham Cię. Marta.

Dziwne, ale po wysłaniu tego maila poczuła się lepiej. Tak jakby ostrzegła Michała przed niebezpieczeństwem. Jakby mogła być pewna, że teraz, kiedy już wie, że ma uważać, jest bezpieczny. Że nic mu nie grozi.
Aby całkiem pozbyć się złego humoru postanowiła zadzwonić do Sandry i ją też ostrzec.
- Że na co mam niby uważać? - spytała zszokowana dziewczyna, zamiast przywitania słysząc „uważaj na śmierć”.
- Na śmierć. Tak, wiem, że brzmię jak szaleniec. - Marta śmiechem próbowała zamaskować napięcie w głosie. - Po prostu obiecaj mi, że będziesz na siebie uważała.
- Wiesz, że zawsze to robię. Marta, co z tobą? Myślała, że jesteś tam szczęśliwa. - W głosie Sandry słychać było troskę, źródła której Marta nie mogła zrozumieć. - Chyba nie chcesz wrócić – spytała, prawie że przerażonym szeptem.
- Nie, oczywiście, że jeszcze nie wracam. Po prostu jestem daleko od was i martwię się. Jestem szczęśliwa, naprawdę.
- Jesteś?
- Sandra, o co ci chodzi? - zaniepokoiła się Marta. Głos jej przyjaciółki brzmiał niepokojąco. To nie była zwykła, luźna rozmowa dwóch młodych dziewczyn. - Słuchaj, przepraszam za ten tekst o śmierci. Nie ma żadnej śmierci, jasne? Wszyscy żyjemy długo i szczęśliwie, tak?
- Tak, pewnie – odpowiedziała po chwili wahania Charewicz. - Nie myśl o nas, myśl o sobie. Korzystaj z wakacji.
- Będę, obiecuję.
Zanim jednak to zrobi, musi pozbyć się reszty „śmiertelnego” nastroju. A żeby to zrobić, musi pożegnać się raz na zawsze ze swoimi obawami.
W tradycyjny sposób – odprowadzić zmarłą do krainy wieczności.
- Weź mnie ze sobą! - Dominika dopadła ją przy drzwiach wejściowych.
- Idę tylko do kiosku, wrócę za kilka minut.
- A po co idziesz do kiosku? - dopytywała się mała.
- Chcę coś kupić.
- A co?
- A gazetę. Koniec przesłuchania, mogę już iść? - Marta położyła dłoń na klamce, ale Dominika nie odpuszczała.
- Ale po co ci gazeta? Przecież nie umiesz czytać po hiszpańsku?
- Może będzie jakaś po angielsku.
- Nie będzie.
- Skąd wiesz?
- Bo to Hiszpania. W Polsce też są tylko polskie gazety. Jeśli mama chce poczytać po angielsku włącza komputer. Dlaczego ty tak nie zrobisz?
- Popsuł się. A teraz idź pobaw się z siostra. Pa – szybko wymknęła się za drzwi i zamknęła je za sobą.
U Dominiki i Lucyny takie zachowanie to była norma. Uwielbiały bawić się w Sokratesa i męczyć ją pytaniami. Najbardziej jednak bawiło je, kiedy zaczynała się plątać w odpowiedziach i w końcu poddawała się mówiąc: „Tak naprawdę to nie mam pojęcia. Ale wiem jak zrobić budyń. Kto chce budyń?”
Kiosk naprawdę był bardzo blisko domu państwa Morales. Marta odnalazła go bez trudu i ustawiła się w kilkuosobowej kolejce. W myślach powtarzała sobie krótkie zdanie po hiszpańsku, które przetłumaczył dla niej internetowy translator.
- Voy a tener el periódico de hoy. - Mimo jej niezbyt poprawnej wymowy, sprzedawczyni zrozumiała ją i podała jej jeden z ostatnich egzemplarzy porannej gazety. Dziewczyna podała kobiecie garść monet i podziękowała za resztę.
Odeszła kilka kroków i usiadła na ławce. Rozłożyła gazetę na kolanach i zaczęła ją przeglądać. Całą pierwszą stronę zajmował opis wygranego meczu miejscowej drużyny piłkarskiej. Rzuciła tylko na niego okiem, kompletnie niezainteresowana. Pominęła też recenzję jakiejś wystawy, wywiad z kimś, kogo nazwisko zupełnie nic jej nie mówiło, a także kilkanaście innych felietonów i reportaży, których tematyki nie potrafiła rozpoznać. Żaden jednak nie wydawał się mówić o tragicznym w skutkach wypadku.
Aż wreszcie, na przedostatniej stronie, zobaczyła małe, czarno-białe zdjęcie znajomego budynku. Nie była stuprocentowo pewna, ale wydawało jej się, że stał on niedaleko miejsca, gdzie wczorajszego wieczoru zginęła rudowłosa dziewczyna.
Z mocno bijącym sercem zwinęła gazetę i szybkim krokiem ruszyła w kierunku domu. Po cichu weszła do hallu, ostrożnie wyglądając zza rogu do salonu. Ten jednak był pusty. Rodzina Sieleckich najwyraźniej postanowiła spędzić ten ciepły wieczór w ogrodzie.
Marta, nie czekając, aż ktoś zauważy jej powrót, pobiegła na górę do swojego pokoju. Włączyła laptop i z niecierpliwością wstukała w okienko internetowego translatora tekst artykułu.
Okazało się, że budynek ze zdjęcia był domem zmarłej dziewczyny. Salma, bo tak się ona nazywała, miała dwadzieścia dwa lata i studiowała historię sztuki. Była „kochającą córką i wierną przyjaciółką”. Kochała teatr i fotografię. Chciała zwiedzić Grecję i północne Włochy.
I nigdy nie myślała, że umrze.
Tego oczywiście w artykule nie napisano, ale na pewno tak było. Salma była młoda, miała marzenia. Kto w jej wieku myśli o własnym końcu?
Zanim jednak zły nastój na dobre powrócił, Marta wyłączyła laptop i schowała gazetę w szufladzie biurka.
Nie, nie może znowu zacząć rozpaczać nad własną śmiertelnością. Umrze to umrze. Jeśli tak ma być, cokolwiek by nie zrobiła i tak tego nie zmieni. Może tylko żyć tak, żeby w chwili śmierci móc powiedzieć, że nie ma sobie nic do zarzucenia.
Dlatego też zeszła na dół i dołączyła do państwa Sielickich w ogrodzie. Pograła z dziewczynkami w badbingtona, pomogła usmażyć na grillu kiełbaski i posprzątała po kolacji.
Nie zapomniała o Salmie, nie tego chciała. Ale chyba uczyła się właśnie żyć, wiedząc o śmierci.
Czas Salmy miał być jutro. Dziś był czas na śmiech i zabawę.
- Cieszę się, że czujesz się już lepiej. - Pan Sielicki przyniósł do kuchni brudny talerz po kiełbaskach i po omacku zaczął szukać płynu do mycia talerzy.
Marta, nauczona, że mężczyzna nie lubi, kiedy ktoś go wyręcza w najprostszych sprawach, nakierowała tylko jego dłoń i pozwoliła mu samemu pozmywać.
- A kiedy czułam się gorzej? - spytała, wycierając szklanki.
- Dzisiaj rano nie mogłaś przestać myśleć o śmierci. Czyżbyś pożegnała ją wraz z zachodem słońca?
- Nie. Przecież nie mogę, nie mam na nią żadnego wpływu.
- To prawda, nie masz żadnego. Śmierć nie słucha nikogo. Czasami odwiedza tych, którzy, pozornie, nie mają powodów by się jej spodziewać. Ale ona zawsze wie lepiej.
- Bez urazy, ale nie wierzę w białą Kostuchę z kosą w ręce, ścinającą tych, których świece życia zgasły.
- Więc jak według ciebie wygląda śmierć?
- Jak samochód. Jak bakteria. Jak komórka rakotwórcza. Wszystko, nawet ta szklanka może być śmiercią, jeśli ją strzaskam i kawałek szkła wbiję sobie w żyłę. Wierzę jednak, że każdemu jest już coś przeznaczone. I o ile możemy sami decydować o szczegółach, coś tak wielkiego jak narodziny i śmierć nie zależy od nas.
- Przyjęłabyś więc śmierć spokojnie? Nie swoją, oczywiście. Czy tym razem byłabyś spokojna i pogodzona z nią?
Martę zdziwił kierunek tej rozmowy i poważny ton pana Pawła. Mężczyzna lubił czasami porozmawiać na tematy egzystencjalne, pofilozofować sobie przy szklance herbaty. Jednak ta rozmowa wywoływała dreszcz na plecach dziewczyny.
Czy tym razem byłabyś spokojna i pogodzona z nią?
To pytanie wzbudziło w niej dziwne uczucie. Jakby głęboko uśpione, zamazane wspomnienie ogromnego cierpienia.
- Nie, oczywiście, że nie – odpowiedziała po chwili, wpatrzona w błyszczące w jej dłoniach szkło. - Każda śmierć to tragedia i ogromna strata. Nikt nie może być w jej obliczu spokojny.
Odstawiła szklankę do szafki, pożegnała się i szybko uciekła do swojego pokoju.
- Żyję dla Ciebie. I póki Ty żyjesz, ja jestem nieśmiertelny. Pamiętaj, że to od Ciebie zależy moje życie i szczęście. Tęsknię za Tobą i kocham Cię z całego serca. Jesteś dla mnie najważniejsza, wiesz? Wracaj szybko.

                                                                 ***


Taki króciutki, zaledwie trzystronicowy rozdzialik. Przepraszam, że byłam cicho przez tak długi czas. Nie pisałam swojego bloga, nie czytałam Waszych. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że próbowałam pokonać swoje lenistwo i ostro wziąć się do nauki. A tej, jako studentka dwóch kierunków studiów dziennych, mam naprawdę dużo.
Obiecuję, że kiedy już wszystko sobie rozplanuję, będę miała czas, żeby chociaż raz w tygodniu zajrzeć do blogosfery. Już pędzę na Wasze blogi.