sobota, 4 sierpnia 2012

04. Zrzućmy winę na niewinnych


   Wbrew pozorom, strasznie trudno być moją najlepszą przyjaciółką. Pewnie to dlatego przez całą podstawówkę i gimnazjum z nikim nie nawiązałam bliższego kontaktu. Bardzo trudno odgadnąć czego w danej chwili potrzebuję. W momentach szczególnego wzburzenia czy zawodu, ja sama nie wiem czego chcę.
Cenię sobie spokój emocjonalny, dlatego staram się zażegnać każde nieporozumienie, do wszystkiego podchodzić chłodno i z dystansem. Nigdy za bardzo się nie cieszyć, nigdy nie szaleć z furii. Po prostu mieć własne uczucia pod kontrolą.
 Ale jestem tylko człowiekiem.
 Człowiekiem z krwi i kości, nie zimnym głazem. Choćbym nie wiem jak chciała tego uniknąć, czasami dawałam porwać się uczuciom.
 I w ten sposób szalałam właśnie ze szczęścia na myśl o ślubie siostry, jednocześnie umierając z rozpaczy na wspomnienie wyrazu twarzy Michała, kiedy zostawił mnie zapłakaną w kawiarni.
 Boże! Jak on wtedy na mnie spojrzał.  
 To było spojrzenie człowieka śmiertelnie zranionego, pozbawionego wszelkich złudzeń. W jednej chwili był szczęśliwy, planował nasze wspólne wakacje, a w następnej dowiadywał się, że dla jego ukochanej ważniejsze były obietnice złożone obcym ludziom niż jego szczęście.
 Skrzywdziłam go, widziałam to. Ale ponieważ z natury byłam osobą dumną, nie mogłam przestać myśleć, że to on bardziej krzywdził mnie.
   - Kazał ci wybierać między sobą a twoim honorem. Obiecałaś coś Sielickim? Obiecałaś. Jaką więc osobą byś się okazała, gdybyś odmówiła im w momencie, gdy naprawdę nie mogli obejść się bez twojej pomocy? Tylko od jego dobrej woli zależało, czy zmieni datę waszego wspólnego wyjazdu. No i co? Nie okazał dobrej woli. Dlaczego to zawsze ty masz się dostosowywać do niego?
 Tak, Sandra pierwsza zrozumiała, czego mi potrzeba. To nie był czas na zadręczanie się wyrzutami sumienia i wypłakiwanie oczu. Musiałam zrzucić na kogoś winę, oczyścić się sama przed sobą.
 Nie jest, oczywiście, tak łatwo, powiedzieć sobie „ja nie zrobiłam nic złego, to wszystko jego wina”. Rodzice dobrze mnie wychowali, nauczyli ponosić odpowiedzialność za własne czyny.
 Ale z drugiej strony...
 Argumenty Sandry były logiczne. Michał MÓGŁ zmienić datę wyjazdu. Nie zrobił tego bo NIE CHCIAŁ. Wolał mnie zaszantażować, zmusić do złamania danego słowa.
   - Michał to facet. A oni zawsze chcą rządzić. Tu nie chodzi o wyjazd z nim czy bez niego. Tu chodzi o to, że planowałaś coś bez jego wiedzy i zgody, czego on, jako facet, nie mógł ścierpieć. Postawił się więc między młotem a kowadłem, i kazał wybierać. Bierzesz też bluzkę?
   - A zmieści się? - spojrzałam z powątpiewaniem na wypchaną walizkę.
   - Co się ma nie zmieścić. - Sandra odsunęła jakąś boczną kieszeń i wcisnęła do niej żółtą kulkę. - Wyprasujesz sobie. A wracając do tematu twojej kłótni z Michałem...
 W pokoju rozległo się ciche pukanie. Drzwi się uchyliły i Zuza wsunęła głowę do środka.  
   - Może pomóc w pakowaniu? - spytała.
   - Już prawie skończyłyśmy. A właściwie to Sandra skończyła. Jest niezastąpiona w takich momentach.
   - W takich momentach, kiedy tobie nic się nie chce – blondynka spojrzała na mnie leżącą na łóżku. - Zacznij się wreszcie ekscytować wyjazdem. Nic tylko smucisz się i zadręczasz. Całkiem niepotrzebnie, zresztą.
 Zuzannie wystarczyło jedno spojrzenie w moje oczy, by z grubsza domyślić się w czym rzecz. Wierna obrończyni wszystkich zakochanych, kapłanka miłości chcąca uszczęśliwić cały świat, była idealną mediatorką dla skłóconych kochanków.  
 Ze smutnym półuśmiechem i szczerymi łzami w oczach wysłuchała mojej opowieści. Z cierpliwością znosiła wygłaszane przeze mnie argumenty, w których autorze, byłam tego pewna, rozpoznała Sandrę.
 Charewicz nigdy nie lubiła Michała. Powtarzała mi, że jest on jak bluszcz, który oplata mnie powoli, odcina od świata, pasożytuje na mnie. Miała w tym wiele racji.
 Był naprawdę zaborczy, nawet Zuza musiała to przyznać. Lubił mieć nade mną władzę, decydować za mnie. Często używał szantażu emocjonalnego by na mnie wpływać. Ale ja już dawno zrozumiałam, że taki już jego charakter, i że jeśli naprawdę go kocham, muszę to znosić.
   - Ona nie może się na to godzić. Tym razem nawet ty musisz przyznać mi rację – powiedziała Sandra, domykając spakowaną walizkę.  
 Zuza oczywiście jej tej racji nie przyznała. Zamiast tego wygłosiła natchnioną mowę o potędze miłości, jej ofiarach i wzniosłości przebaczenia.
   - Przebaczenie – prychnęła Sandra. - Nie wszystko trzeba przebaczać. Co więcej, niektórych rzeczy nie wolno przebaczać.
   - I uważasz, że jedną z tych rzeczy, zasługującą na całkowite potępienie, jest miłość?
   - A kto tu mówi o miłości? - oburzyła się moja przyjaciółka. - To nie przez miłość się pokłócili, tylko przez jego głupią samczą potrzebę dominacji.
   - Która wzięła się z miłości. Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że można kochać kogoś tak bardzo, że myśl o nawet najkrótszym rozstaniu wpędza cię w szaleństwo? Że można być zdolnym do największych okropności, by tylko zatrzymać przy sobie ukochaną osobę?
   - Przecież to tylko wakacje! Nie może jej trzymać całe życie na smyczy. Poza tym, co z poświęceniem dla dobra ukochanej? On kocha przede wszystkim siebie.
 Nie usłyszałam odpowiedzi mojej siostry. Nie docierał do mnie coraz bardziej podniesiony głos Sandry, która czuła, że w tym starciu nie ma szans.
 Mur wokół mojego serca, który przez tyle godzin wytrwale budowała moja przyjaciółka, runął w jednej chwili. Przestało się liczyć, kto był winny, kto kogo próbował sobie podporządkować. To nie był ważne.  
 Nie mogłam myśleć tylko o sobie.
 Chwyciłam telefon i wyszłam na balkon. Musiałam spotkać się z Michałem przed wyjazdem, wytłumaczyć to wszystko. Bo najgorsze, co mogłam zrobić, to wyjechać teraz bez słowa, udając, że mi nie zależy. Wiedziałam, że nie miałabym po co wracać.
   - Tu Michał Borkowski. Nie mogę w tej chwili odebrać. Zostaw wiadomość po sygnale.

                                                                   ***

   Im bliżej lotniska byliśmy, tym bardziej ściskało mnie w gardle. Czułam, że jeśli tylko kazałabym tacie zawrócić, znów mogłabym normalnie oddychać.
 Ale na to było przecież już za późno.
 Kiedy wreszcie na lotnisko dotarli spóźnieni państwo Sieliccy, a dziewczynki rzuciły się na mnie uradowane, mogłam się tylko lekko wykrzywić w kiepskiej parodii uśmiechu. Nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani odrobiny entuzjazmu.  
 Co 10 minut dzwoniłam do Michała. Nagrałam już ze trzydzieści wiadomości, w których go przepraszałam i błagałam o kontakt.
 Bez skutku. Telefon milczał jak zaklęty.
 Pół godziny później musiałam go wyłączyć. Patrząc na chmury pode mną nie mogłam się powstrzymać od ponurych myśli. Nie pogodziłam się z nim, niczego nie wyjaśniłam.

                                                                ***

   Samolot szykował się do lądowania. Gołym okiem było widać, jak traci wysokość. Jeszcze chwila i miałam usłyszeć huk silników.
 Teraz panowała cisza. Na płycie lotniska nie było nikogo oprócz mnie. Nie widziałam hali odlotów. Była tylko betonowa pustynia jak okiem sięgnąć, wręcz nierealnie błękitne niebo i biały samolot, zbliżający się do mnie coraz szybciej.
 Wreszcie go usłyszałam.
 Druga ja, siedząca w samolocie, dostrzegła jasną plamkę na ciemnej płycie. Wiedziałam, że wytęża wzrok, przyciskając czoło do szyby.
 Ja na płycie próbowałam dać znak mnie w samolocie. Machałam rękoma, krzyczałam i podskakiwałam. Ale jak pokazać komuś z takiej odległości dym? Może gdybym miała szarą bluzę, mogłabym nią powiewać za plecami.
 Pióropusz dymu ciągnący za samolotem, stawał się coraz gęstszy i ciemniejszy. Wił się, skręcał, tworzył fantastyczne kształty.
 Mnie, tej na płycie lotniska, wydawało się, że widzi szary zamek. Wytężyłam wzrok, osłaniając dłonią oczy przed słońcem.
 Tak, to ciemnoszary dymny zamek zniknął właśnie w jasnej kuli ognia.




Rozdział strasznie krótki (zajął zaledwie die strony w wordzie!), ale żal mi było coś dopisywać po takim zakończeniu. Podoba mi się ostatni fragment. O ile pisanie pierwszej części mnie nużyło, końcówkę naskrobałam strasznie szybko. 
Dochodze do wniosku, że pisanie o miłosnych rozterkach nie jest jednak dla mnie. Ale się nie poddam. Obiecuję, że te ich bezsensowne kłótnie niebawem się skończą.
Pozdrawiam czytających.


6 komentarzy:

  1. W ostatnim fragmencie zamieściłaś moje najgorsze obawy związane z samolotami. A już niedługo mam do jednego z nich wsiąść...
    Szkoda mi Marty. Według mnie to nie jej wina, że wszystko się tak potoczyło i przyznaję rację Sandrze. Michał jest zbyt zaborczy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja od początku trzymam stronę Marty, może dlatego, że sama nie lubię być kontrolowana. Poza tym również jestem słowna i skoro coś obiecuje, to tej obietnicy dotrzymuję. Dlatego rozumiem postepowanie bohaterki.
    Co do Michała, mógłby odpuscić i zrozumieć własną dziewczynę. Poza tym jaki problem przełożyć wyjazd? Korona by mu z głowy spadła?
    Końcówka boska! Po prostu pochłonęłam ją najszybciej!^^
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś ciekawa jak dalej potoczy się historia Melanie? Jeśli tak, zapraszam na 5 rozdział opowiadania ;]

    www.love-a-winner.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet sobie nie wyobrażasz jak Twoje pisanie działa na wyobraźnię, na uczucia. Super!
    Pool
    cojedzazaby.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. cóż, z racji tego, że wiem iż to był sen, to się tak strasznie nie przejęłam ostatnim akapitem. ale gdybym wczesniej nie czytała 5 rozdziału, to bym pewnie nie wiedziała. sama już nie wiem, co będzie z tym michałem. Szkoda mi ich, ale jeżeli rzeczywiście on trzyma ją na smyczy, to po co to ciągnąć?

    OdpowiedzUsuń
  6. 40 year-old Nuclear Power Engineer Valery Ramelet, hailing from Maple Ridge enjoys watching movies like Destiny in Space and Geocaching. Took a trip to Thracian Tomb of Sveshtari and drives a Ferrari 625 TRC Spider. aktualnosci

    OdpowiedzUsuń